- Jak chce pani zapłacić za dzierżawę ogródka, jeśli zalega pani z czynszem? - zapytała urzędniczka. Jennifer Wagner w grudniu otworzyła drugą restaurację w Szczecinie. Teraz z powodu pandemii i urzędniczej obojętności boi się, że straci wszystko. - Ja potrzebuję jedynie możliwości zarabiania pieniędzy. Tymczasem zostałam potraktowana okrutnie - mówi w rozmowie z Onetem.
Jennifer Wagner od kilku lat prowadzi bardzo dobrze prosperującą restaurację "Paladin" na szczecińskich bulwarach. W grudniu otworzyła drugą. "O Jenny" miała być typowym miejscem spotkań znajomych na Deptaku Bogusława. Przyszła jednak pandemia, a z nią - jak mówi właścicielka - bezduszność urzędników.
Walka o przetrwanie
11 marca, tak jak na większość restauratorów, na Jennifer Wagner spadła wiadomość o zamknięciu lokali. Przyszedł czas na trudne decyzje. - Po tygodniu próbowaliśmy wejść w zamówienia z dowozem, ale nie byliśmy na to przygotowani. Konkurencja rosła z każdą chwilą. Każda restauracja próbowała się ratować w ten sposób. Promocje, obniżanie cen. Niestety, jesteśmy nowi. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wejść na rynek i zdobyć klientów, a już musieliśmy się zamknąć. Przyszedł moment, kiedy chciałam całkiem zlikwidować "O Jenny". Ale pomyślałam o pracownikach, którzy również muszą z czegoś żyć. I tak musiałam zwolnić większość załogi, kelnerki. Ci, którzy zostali, zgodzili się na niższe wynagrodzenia. Sama dokładam, ile mogę, ale jest coraz ciężej - mówi w rozmowie z Onetem.
Koszty utrzymania lokalu są olbrzymie. Sam czynsz to ponad 4 tys. zł brutto. Do tego dochodzą rachunki za prąd, gaz, wynagrodzenie pracowników. Na razie nie udało się jednak uzyskać pomocy ani do państwa, ani od samorządu. Zaraz na początku pandemii restauratorka złożyła wnioski o pomoc. Do tej pory jednak wsparcia nie otrzymała.
Lokal, w którym znajduje się restauracja, należy do szczecińskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego - jednostki podległej miastu. - Zwróciłam się z wnioskiem o zmniejszenie czynszu na okres pandemii. Zamiast tego dostałam w odpowiedzi informację, że odraczają płatność za okres trzech miesięcy na 30 czerwca. Jestem w stanie to zrozumieć. To, co jednak działo się póĹşniej, było straszne - opowiada Wagner.
"Jak pani chce to zapłacić?!"
Kiedy tylko pojawiły się pierwsze szczątkowe informacje, że być może wkrótce zostaną otwarte ogródki w restauracjach i będzie można przyjmować klientów, większość restauratorów zrobiła to samo: wystąpili z wnioskami o dzierżawę miejsca pod swoje ogródki. - Cieszyłam się. Pomyślałam, że może chociaż zmniejszą się problemy moich pracowników? Będę mogła spłacić zaległości, podnieść im pensje, przywrócić do pracy kelnerki. Ale zadzwoniła do mnie urzędniczka z TBS-ów. Najgorszy był jej ton. Ona nie pytała poważnie. Ona kpiła. "A jak chce pani niby zapłacić za dzierżawę, skoro zalega pani z czynszem?" pytała w kółko - relacjonuje restauratorka.
- Nie pomagały tłumaczenia, że przecież podobno mam czynsz odroczony do czerwca. Czułam się strasznie - mówi. Górę biorą emocje. Robi dłuższą przerwę. - Ja nigdy nie chciałam, żeby ktokolwiek mi coś dał. Ja potrzebuję jedynie możliwości zarabiania pieniędzy. Inaczej nie będę w stanie ani opłacić ogródka, ani odroczonego czynszu. To przecież oczywiste. W końcu nie wytrzymałam i wybuchłam. Pani Gosia powiedziała, że za miesiąc mam zapłacić czynsz i wtedy może dostanę zgodę. Tak zrobiłam - dodaje.
Tymczasem do firmy przyszła faktura za czynsz. Z terminem płatności do 10 maja. Mimo wcześniejszego odroczenia. - Już nic nie rozumiem. Wiem, że inni przedsiębiorcy z Deptaka Bogusława są w podobnej sytuacji. Przecież to jest absurd. Stworzyliśmy wspólne pismo do TBS. Przedsiębiorcom obiecywano pomoc, ratunek w dobie pandemii, a tymczasem rzuca nam się dodatkowe kłody pod nogi - mówi.
Jak tłumaczy, sytuacja jest o tyle trudna, że rynek gastronomii rządzi się specyficznymi prawami. Okres zimowy to dla większości czas strat, by póĹşniej spłacić długi w pierwszym okresie sezonu wiosenno-letniego i zacząć oszczędzać w drugiej części lata. - Nie wiem, jak mam zapłacić kosmiczną kwotę do 30 czerwca. Nie wiem, jak mam odrobić te straty. Tego już się nie da zrobić. Nie wiem, czy "O Jenny" będzie jeszcze funkcjonować. Nie chcę współpracować z urzędnikami, którzy są tak bezduszni, nie mają pojęcia o specyfice lokali, które wynajmują. Deptak Bogusława w Szczecinie powinien być miejscem reprezentacyjnym. Tymczasem przychodzi tu w większości młodzież, która chce się tanio napić, a potrawy powyżej 10 zł są za drogie. Nie ma artystów, nie ma życia. Nikt o tę wątpliwą wizytówkę Szczecina nie dba.
Autor: Alicja Wyrwicka
Ĺšródło: Onet.pl